ma już dla nas ratunku, wrzód ludzki napęczniał
od chwały dla ciemnych interesów i brudnych spraw;
łaskawy odpłynął rzeką śmierci, mózgi wypełnione
ropą proszą go o skalpel, karzeł tańczy na rufie,
kuglarze pod pokładem nie mają oczu, ciemne dziury
prowadzące do wąskich umysłów biskupów; dlaczego
jeszcze tu jestem, na co czekam każdej nocy, kiedy
ziemia drży, a ona pyta: czy idę już spać?;
rozkosz
na prowadnicach do normalności; fakultety z codziennego
użytku nieudolnych afektów kaleczą moje stopy –
w nich skrywa się odpowiedź – o jutro – o jutro wczoraj
i pojutrze
gromadne obchodzenie rocznic, święta!!! komunie, biblie
czytane wspak, czy oni widzą swoją martwicę, czy czują
smród, który nie pozwala mi żyć?
Ile bym nie chodził
po wodach gnijących, nie znajdę już sprawiedliwych,
tylko zgryzotę w mule [pod stopami twarz Jezusa;
wykrzywiona i mroczna, bezbarwna czeluść ohydy;
zanurkuję, jeszcze ten jeden raz, tam pośród ich łez
w miliardach kropel zbrukanych kałem znajdę
życie